sobota, 25 czerwca 2011

Turkusowy urlop... :)






Nawet nie podejrzewałam, że tak wygodnie mi będzie w alladynkach i że staną się dla mnie ciuchem codziennym. Z turkusowego materiału, który farbowałam w tamtym tygodniu wyszły fajne spódnico-spodnie i opaska do kompletu:) Przed farbowaniem związałam materiał w kilku miejscach żeby zrobiły się niedofarbowane kółka i oto efekt.





Nieznaczny, bo sznurek dość cienki i być może on zmylił Kate, która myślała że to może być szal:) Gdyby zawinąć to czymś grubszym, to byłyby mocniejsze, a jeszcze lepiej chyba farbować po uszyciu. Wtedy można zaplanować gdzie zrobić akcent. Alladynki prezentuję w większości na ostatnim wyjeździe, z którego wróciliśmy wczoraj, a opis wyprawki razem z galerią zrobię w niedalekiej przyszłości. Na razie kilka fotek z trasy i z wrocławskiej wyspy.






piątek, 17 czerwca 2011

Co to będzie? co to będzie?

Naganiałam się troszkę po mieście za turkusowym barwnikiem do tkanin, bo choć w kilku miejscach, w których się ich spodziewałam były różne różniste kolory, to jednak z turkusem problem;/ albo chodliwy, albo niechodliwy. Jedno z dwóch. Czarnego natomiast jest cała fura, ale jak zwykle kupowałam właśnie czorny, to tym razem upragniony turkus. Udało się na jatkach. Trochę drożej, bo w galerii; za 2 zeta, a normalnie w tak zwanym "wszystko dla domu" 1.50, ale co tam, kupiłam 5 i dwa już użyte. A co z tego zrobię, to jeszcze nie wiem do końca /może jakieś propozycje/? Na razie pyrkoli na kuchni i w ogóle zobaczymy co z tego wyjdzie i jak się farbnie.






Jeszcze nie próbowałam farbować samym barwnikiem, sypanym np. na mokry materiał, albo zmieszanym z wodą, ale jako koncentrat bardziej, niż taka kąpiel jak robię teraz. Może pokombinuję przy innej okazji. Paaaa :)

środa, 15 czerwca 2011

Skaczące aplikacje...:)

Skończyłam dziś aplikacje na workach do skakania i wyszły tak jak widać na załączonych obrazkach:)



Podobają mi się, a co najważniejsze spodobały się też ludkom dla których je szyłam. Tym bardziej, że robiłam to pierwszy raz. Mało tego... kotkowi też się podobały, ale chyba bardziej aksamit samego worka niż jego ozdoba:)


Dzieci teraz mogą wybierać czy chcą być skaczącymi żabkami czy kotkami, a jedne i drugie dają niezłe susy. Zatem nie ma sprawy dla zabawy:) hop, hop, hop

Ja robię skok do łóżka... Dobranoc:)

środa, 8 czerwca 2011

"Szycie na rowerze" :)

Wiecie co? Nic mi się nie chce w ten upał, marazm jakiś mnie dopadł ;/ dla tego korzystam z chwili gdy popadało trochę i jest czym odetchnąć. Niewiele poszyłam ostatnio jeśli chodzi o ubrania. Miałam tak zwane zlecenie dla przyjaciół i były to mało skomplikowane rzeczy, choć czasu trochę zabrały, szczególnie tunel na 5 metrów. Najpierw zszywanie mniejszych kawałków, a potem ten dłuuuuuuuugi kawał. Raz w jedną, raz w drugą, raz w jedną raz w drugą ;) trrrrrrrrrrr, obrót i trrrrrrrrrr. Ale odebrane, zaakceptowane, a do worków do skakania jeszcze coś naszyć trzeba. Kotek, piesek albo inna rybka... Ja dla siebie niedawno /jakieś trzy tygodnie temu chyba; czas tak szybko leci / uszyłam alladynki. Pierwsza to moja próba i mam pomysł na kolejne, ale czekam na moc.





Z alladynkami, szarawarami, pumpami czy jak je tam zwać można jeszcze, jest tak / w mojej ocenie / że często jest zbyt wiele materiału i mam wrażenie "kupy w spodniach" . We w związku z tym, że mnie już lepiej nie poszerzać, bo tu i tam mam już nazbyt wiele, postanowiłam zrobić zapięcie na zamek i nie dawać więcej szerokości niż to konieczne. Choć mimo to, mamcia jak mnie w nich zobaczyła, to stwierdziła, że wyglądam jak łajza... Nie zdziwi Was tez to, że miały się nadawać na rower i spisują się bardzo dobrze, tyle tylko że nie mogę wsiadać ani zsiadać "z pedała" i muszę się najpierw zatrzymać, bo inaczej wylądowałabym jak długa, zawinięta w kierownicę i nakryta ramą.

Patrzę za okno... ale fajnie pada... ziemia tego potrzebuje. Szkoda tylko że podczas burz, ulew i mocnych wiatrów tak wiele zniszczenia czasem następuje ;( a w ostatnich dniach trochę tragedii się wydarzyło.

Gdzieś w międzyczasie / bo już wstyd było nic nie robić / zrobiłam pasek kolejny.


Niby mała rzecz, a te zakładeczki też swoje kosztują. Zabawa jednym słowem. Cierpliwości można się uczyć, a i tak czasem coś nie wyjdzie i to chyba normalne. Tym się pocieszam. Mój tato mawia, że nie myli się ten kto nic nie robi.

Chciałam pokazać jeszcze obrus, który zrobiłam czas jakiś temu, ale gdzieś go tak schowałam, że go znaleźć nie mogę. Jak się natknę na niego przypadkiem, to go wrzucę, bo w miejscu gdzie myślałam że jest, to go nie było niestety. A ładny jest :) prosty i ładny :) To znaczy mnie się podoba.

Oczywiście w niemal każdy łykend robimy sobie wycieczki bliższe lub dalsze.

Ostatnia zaczęła nam się w Świebodzicach dokąd dojechaliśmy pociągiem, a później po zjedzeniu pysznej bułeczki z marmeladą i jabłkiem, oraz zakupie ręczniczka z mikrofibry / bardzo dobry turystyczny - serio jest to ścierka do podłogi, ale ma niewielki wymiar i chłonie na tyle dobrze wodę, że całe ciało można wytrzeć a i tak nie jest mokra zbytnio, no i w miarę szybko schnie /. Testowałam na Janie Niezbędnym do kuchni, a teraz padło na ścierkę do podłóg :) Pojechaliśmy w dolinę różaneczników pod zamkiem książ i pięliśmy się w górę, bo tak jakoś teren ułożony. Potem z zamku pojechaliśmy do palmiarni w Lubiechowie / przydałby się tam zastrzyk pieniędzy / a potem obraliśmy kierunek na Chełmsko Śląskie, gdzie zachowało się do tej pory kilka domów tkaczy. Też potrzebne są tam pieniądze, bo niszczeje to wszystko, a szkoda.


Jechaliśmy tak i jechaliśmy, a trasa była przyjemna i zdecydowaliśmy że może uda się dojechać do Jelonki, czyli Jeleniej Góry, no i się udało. Dobrze że zadzwoniliśmy do Bartka, bo przyjechaliśmy już niejako po zamknięciu schroniska, a było po 21. Szybkie jedzonko w Pyrnej Chacie, a że było późno, to załapaliśmy się tylko na fast food pod postacią pierogów ruskich, smażonych we frytownicy - dobre były. Padliśmy po tym dniu jak kawki, a kolejny dzień przywitał nas cudnym słonkiem i chmurkami. Zakupiliśmy prowiant, a muszę powiedzieć że świeży, gorący i pyszny chlebuś przywożą tam do sklepu i śniadanko smakuje wybornie. Mi do tego wystarczy serek Mój Ulubiony i dżem, i jestem zadowolona na całego.



Rad nakupił jeszcze parę innych smakołyków i pojechaliśmy na śniadanie na górę szybowcową.


Było dość ciężko i miałam chęć prowadzić rower już w Jeżowie Sudeckim, ale jakoś podjechałam i na jeszcze dłuższym i ostrzejszym podjeździe dopiero zsiadłam i podprowadziłam moje dwa kółka. Mieliśmy ładną miejscówkę z pięknym widokiem na miasto i góry. Wiele osób tam chodzi na spacery z kijkami, są fajne ścieżki i warto się tam wybrać na chwilę albo dwie, czym się chce :) Po wyśmienitym śniadanku ruszyliśmy dalej w drogę czerpiąc z przyrody co się da... w górę i w dół, męczący podjazd był nagradzany emocjonującym często zjazdem. Zaliczyliśmy jeszcze Ostrzycę Proboszczowicką <klik> zwaną Śląską Fudżijamą, z której widok był bardzo uroczy, a potem ruszyliśmy z koła w stronę Legnicy skąd wróciliśmy do domku ciapągiem. Dwa dni były bardzo udane wycieczkowo, pogoda dopisała, choć pierwszego dnia była słaba widoczność, ale co tam, przynajmniej nie padało i jechało się dobrze.A oto cała nasza trasa <klik> , a więcej zdjęć jest TU

PozdRower serdeczny - aurin :)