Plan początkowy był zupełnie inny, bo mieliśmy jechać we czwórkę w Karkonosze na pieszynkę, allle jakoś takoś nie wyszło;/ Czasem bywa tak, że się ludzie nie dogadają konkretnie i warto wtedy zrobić plan "B".
Wymyśliliśmy z Koniem, że pojedziemy pociągiem do Żmigrodu, a stamtąd szlakami, drogami, lasami dojedziemy sobie do Wrocławia :)
Jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy z mniejszymi i większymi niespodziankami.
Rano było ślisko i trzeba było jechać dość ostrożnie, bo szosa niby czarna, ale z lodową powłoką, że można było wywinąć orła z kołami do góry.
W Żmigrodzie zahaczyliśmy o park z "pałacem", bo to obowiązkowy punkt programu, a potem czerwonym szlakiem pieszym, a później rowerowym pojechaliśmy w porannym słońcu z odgłosami dzikich gęsi (które jakby dziwnie późno leciały do cieplejszych krain) i trochę uśpionej przyrodzie. Tylko nam chrupał lód w zamarzniętych kałużach. Zaznaczę, że był 21 grudnia.
Na podmokłych terenach; a prócz stawów jest tam trochę mokradeł, widzieliśmy obgryzione przez bobry drzewa. Niektóre trzymały się ledwo-ledwo, a niektóre zostały powalone przez szalone bobry z wieelkiiiiimi zębami.
Pojechaliśmy na Trzebnicę, gdzie oczywiście warto wpaść do pizzerii ON THE WAY
Traf chciał, że zajechaliśmy od tyłu knajpy. Stał samochód pizzeriowy. Jarek sprawdził czy maska samochodu ciepła czy zimna, bo wtedy wiadomo, że albo auto-pizza stoi dłużej, albo dopiero co przyjechało i może ktoś już wlazł do środka i otworzy lokal za chwilkę. Maska była zimna ;/ Zrezygnowani chcieliśmy jechać dalej, ale zaczepiło nas dziewczę, stojące na podwórku. Okazało się, że tam pracuje i czeka na koleżankę z kluczami do pizzerii, więc już poczekaliśmy we trójkę, a potem poszliśmy się ogrzać do ciepłego wnętrza przy ciepłym napitku... i zimnym też :)
Przydała sie regeneracja, choć trochę rozleniwiła jak zwykle.
Potem polecieliśmy na Oborniki, ale nie najszybszą trasą, tylko szlakami rowerowymi i pieszymi, które błotniste były jak cholera i trzeba było częściowo dreptać. Wyjechaliśmy w Kuraszkowie z zaklejonymi od błota rowerami. Trochę je obczyściliśmy i ruszyliśmy dalej przez lasy obornickie, też nieźle zabłocone i rozjechane dodatkowo przez jakiś cięższy sprzęt co utrudniało jazdę, ale daliśmy radę.
Gdy wyjechaliśmy w Lubnowie, to już mieliśmy z górki, a na pewno po asfaltowych drogach. Tradycyjnie polecielismy przez Uraz, Kotowice, potem gdzieś kawałek lasku i później przez pola irygacyjne na Rędzin i jesteśmy we Wrocławiu. Dobrze, że mieliśmy oświetlenie, bo już było ciemno - jak zwykle gdy wracamy. Te dni takie krótkie, a czas szybko leci.
Kilometrowo mnie wyszło koło setki, a Koniowi ze 20 trzeba doliczyć.
A tu Mumio na dobry nastrój (o Aurelii od 6.48, a krowa łakomczucha też fajna )
zawsze się z tego śmieję :D Pozdrawiam serdecznie - auri