środa, 30 kwietnia 2014

Wspomnienie po pannie marzannie :)


Kurcze blade, to już ponad miesiąc mamy wiosnę. Z tej to też okazji RB zorganizowało pieszy wypad na Ślężę. Niektórzy do Sobótki dojechali autem i tu bravo za pomysł, a inni, w tym ja, zdecydowalo się na autobus, bo to przeciez wygodnie i w pół godzinki jest się na miejscu.


 Nooooo, jak jest to normalny czas, to może tak, ale w tym dniu czyli 22 marca był pólmaraton ślężański i autobus  z wycieczką dzieci i biegaczami był zapakowany "po schodki". Przed Rogowem zaczął się korek i tak powoluśku dotoczylismy się do Sobótki po 1,5 godzinie.
 Masakra jakaś! Gdybyśmy wszyscy jechali busem to pół biedy, ale ekipa czekała na nas godzinę. Ech.


Po "szybkich" zakupach opuściliśmy centrum Sobótki i podreptaliśmy lasem na górę.
Przyroda już troszkę się budziła do życia, ale jeszcze bardziej to przypominalo jesień niźli wiosnę. Wszędzie było dużo suchych, bukowych liści, które szeleściły pod butami.


Pierwszy przystanek mieliśmy pod kamienną ławeczką z 1923 roku. Dobrze, że cos tam wszamaliśmy, bo później przez dobrą chwilę mieliśmy mocne podejście, a kamienie pod liśćmi były czasem tak śliskie, że można było latwo wywinąć orła. Rozwlekliśmy się wtedy dość mocno, bo grupa jak zwykle bywa różna kondycyjnie, ale każdemu podejście dało w kość i kolejny przystanek zrobilim pod zwalonym drzewem.
I kanapeczka, i pączek, i czekoladka, herbatka, kawa czy pivo. Dla każdego coś dobrego.


A później kolejne podejście ostre dość i przejścia prawie w tunelach między gałęziami, kolejne kamienne schodki iiiiii................doszliśmy na szczyt.

Ludzi była cała fura. I na pieszo, i z rowerami. My znaleźlismy miłe miejsce pod wieżą widokową, by tam się rozkoczowac i rozpalić ognisko, bo przeciez mieliśmy ze sobą kiełbaski, a nie mogły wrócic do lodówki, no i marzanna miała być spalona, żeby zima sobie poszła, a zagościła wiosna, choć tak serio, serio, to wiosna już kopnęła zimę w tyłek wcześniej i zaczęła rozkładac swoje kwieciste suknie. Kora (która przywiozła pannę marzannę) jednak wrzuciła ją w ogień. No i mamy wiosnę. Piekną i soczystą :)


Jak zwykle było mnóstwo śmiechu, trochę zmęczenia, fajnych rozmów, nowych znajomości. Przy ognisku siedziało sie też bardzo przyjemnie i mimo małych niepowodzeń ze spalającymi się kijkami, z którymi kiełba lądowała w żarze; nawet wszyscy się najedli dzięki uprzejmości innych :)


W drodze powrotnej niechcący rozdzieliliśmy się na dwie grupy ( bo część z nas ma turbodoładowanie w nogach ), by pod koniec zejścia spotkać się przy źródełku i podreptać RAZEM.


Zakończyliśmy wspólne wędrowanieo zmroku pod schroniskiem, a później rozjechaliśmy się do domów. Tym razem już nikt nie jechał autobusem, bo wszyscy pomieściliśmy się w autach. Zmęczenie dało znać o sobie szczególnie tym, którzy na co dzień mają niewiele ruchu i te 17 (jak się okazało) kilometrów było nielada wysiłkiem, szczególnie, że nie po płaskim.


Brawo dla wszystkich, a szczególnie dla Agnieszki, Ali i Grażynki :)

                                 
p.s
anegdotka spod sklepu: pan x do pana y
-biegajo... i biegajo... k***a
ja też kiedyś biegałem... przełaj sie to nazywało...
a teraz; ubiorą się w to obcisłe i biegajo, i biegajo... k***a :)




czwartek, 3 kwietnia 2014

Składak :)


Ten wyjazd był bardzo pod znakiem zapytania. Odbyła sie 15 marca. Cały tydzień była piękna pogoda, a w łykend (jak to często bywa) miało się załamać. I tak też było.
 Jak się obudziłam, to lało. Miałam wątpliwości czy w ogóle wstawać. Za chwilę dostałam esa z pytaniem: "I co myslisz?". Cóż mam myśleć - myślę sobie; rower fajny jest, ale jazda w deszczu do przyjemnych nie należy, a jeszcze plan był taki, że po raz pierwszy miała być "składanka", czyli coś na zachętę dla tych, którzy dopiero zaczynają rowerowanie i chcą popedałować tylko troszkę. Kolejny etap jest dla tych bardziej rozjeżdżonych, a kolejne kilometry dla zaprawionych w bojach rowerzystów, dla których setka nie robi problemu, a frajda jest jeszcze większa.
No i jak tu spodziewać się nowych ludków, gdy za oknem wiatr dmucha ze heeej i do tego pada deszcz.


Po krótkiej rozmowie z Bezpiecznymi, zerknięciu na pogodę (według planu miało przestac padac o 9, a o tej właśnie godzinie była zbiórka) zdecydowaliśmy, że jedziemy. Co będzie, to będzie.

Jak wyruszyłam z domu, to jeszcze kropiło delikatnie, ale wiało o stokroć bardziej i w połowie drogi miałam ochotę zawrócić. Pomyślałam jednak, że wpadnę się chociaż przywitać i wrócę do dom.

Po drodze przestało padać i jakież było moje zdziwienie gdy na miejscu oprócz bezpiecznych były dwa NOWE ludki, a ostatecznie zebrała sie grupa 10 osób. Pięknie. Mimo, że kazdy zastanawiał sie jak to będzie się układało w ciągu dnia.


No to ruszyliśmy :) Szkoda czasu. Trasa została zmodyfikowana "na wejściu". Pierwszy, miejski etap leciał przez Muchobór, Park Tysiąclecia i Leśnicę, gdzie pod pałacem zrobiliśmy sobie przerwę na szamanko, by później uroczą ścieżynką przy Bystrzycy pojechać w stronę Praczy Odrzańskich, a potem Kozanowa, by pierwszą część zakończyć w Parku Zachodnim. Tam zrobiliśmy kolejną, małą przerwę, pomachaliśmy Nowej Magdzie na pożegnanie, (bo ona tam kończyła swoja wycieczkę), a sami ruszyliśmy dalej na Rędzin i piękny las nad Odrą i Widawą.


 Później czekał nas chyba najtrudniejszy etap, bo tak wiało...ale to tak wiało... że kładło nas na drogę i spychało z niej, i trzeba było włożyc wiele siły w to, aby w ogóle jechać. Z prędkościa niewielką, ale jakąś :)
także od Paniowic do Urazu daliśmy z siebie wszystko.


W Lubnowie trafiło nas gradem, ale zdążylismy w porę schronić się na przystanku i po około 15-20 minutach było po wszystkiemu. Chmura przeszła, kulki lodowe zrzuciła i popłynęła dalej, a my korzystając z okazji, podjedliśmy nieco, by mokrym asfaltem popedałować dalej. Nie minęło wiele czasu jak wylądowalismy nad jeziorem (chyba między Golędzinowem a Wilczynem). Tam zrobiliśmy sobie ucztę, wyżerając wszystkie dobroci jakie mieliśmy ze sobą. Dobrze nam to zrobiło :)


Mieliśmy jeszcze przed sobą kawałek. Trochę podjazdów w lesie pod Wilczynem, no i droga do Wrocka. W Strzeszowie zatrzymalismy sie na chwilę pod Kościołem i drewniana dzwonnicą, a później przy wschodzącym księżycu, ładną dróżką dojechaliśmy do Psar. Tam niestety jechalismy juz przy głównej drodze, na której prezes złapał dwie gumy, w odległosci około 30 metrów. Pechozol totalny, ale zmiana i łatanie było zgrabne i szybkie, więc wszyscy spotkaliśmy się przy Milenijnym w Parku Zachodnim, by zakończyć wycieczkę :)


Pogoda nas nie rozpieszczała ze wzgledu na wiatr, ale reszta była w dechę. Słonko nam świeciło, a wieczorem i wiatr ustał. Trochę pochlapani błotem, z bolacym tyłem co niektórzy wróciliśmy do domków.


p.s
Brawo dla Michała, że przejechał całą trasę, mimo, że planował tylko pierwszy etap:)
Ania, dałaś radę mimo wiatru i pierwszego wyjazdu w sezonie, a po pierwszej 50  juz było spoko luz. Jak zwykle:)


PozdRower Wiosenny - dziś była pierwsza wiosenna burza :)