niedziela, 25 września 2011

Rybaczki... :)

Gdy jechaliśmy na urlop, zabrałam ze sobą dwie pary spodni "na wydarcie". Ogromnie je lubiłam, przynajmniej jedne. Miały chyba ze 12 lat jak starałam się doliczyć, a wcale ich nie oszczędzałam. Skończyły swój żywot na Bornholmie. Nie wiem nawet o co i gdzie je zahaczyłam. Dobrze, że jeżdżąc w rybaczkach zwykle mam kieckę do tego, bo świeciłabym udem, a moje udo... cóż... nieopalone :)





Miałam jeszcze jedne spodnie (to te drugie na wydarcie), które też ostatecznie szlag trafił, ale chwilę dały radę:) Na te długie, materiał już czeka i nowe spodenki będą wkrótce.





Po powrocie sprułam w wolnej chwili moje superwysłużone portasy i według tej formy uszyłam nowe. Materiał jest cieniutki, coś na kształt ortalionu, ale niegumowany i ogólnie przewiewny, 5 zeta za metr /promocyjnie na pl.Legionów we Wrocławiu/ dwie warstwy jeszcze się obrzucało, ale jedna za cholerę nie chciała się poddać i ściągało mi materiał, mimo że mam stopkę do obrzucania, więc chcąc - nie chcąc spróbowałam szyć przez papier. Szyło się nieźle, ale wydłubywanie gazety z owerlokowego ściegu to niefajne zajęcie. Reszta poszła gładko, bo i tkanina gładka i kieszeni żadnej ni ma, bo to raczej spodnie pod sukienkę, więc lepiej jak się nic nie odznacza. Ogólnie fajowe, kolejne już są na ukończeniu, bo dwie pary zaplanowałam:)





Zdjęcia robione na wariata na dzisiejszej przejażdżce wałem Odry. Niemal na każdym mam głupią minę, albo coś gadam, albo wskazuję na brzuch w którym pizza ułożyła się w poprzek,(stąd ten wałeczek :). Ech...

Późno już. Jutro trzeba wstać do pracy, więc nie piszę więcej nic. Jak coś to piszcie, pytajcie, komentujcie.
Tymczasem pozdrawiam i dobranoc - auri

niedziela, 18 września 2011

Bałtyckie rowerowanie :)

Ale ten czas leci, a naciągnąć się go nie da, niestety. Taka to dziwna rzecz, że jak się na coś czeka, to dłuży się niemiłosiernie i minuty zamieniają się w godziny, a jak tak zwyczajnie, w codzienności to przecieka przez palce i już go nie ma.
Dwa tygodnie temu wróciliśmy z urlopu i mimo że nieco skrócony, to jak zwykle był fajowy. W tym roku było kręcenie nad Bałtykiem i naszym polskim i tym duńskim, bo celem naszym był BORNHOLM.



Żeby nie kołatać się zbyt długo ciapągiem, podjechaliśmy sobie do Szczecina, a stamtąd kierowaliśmy się na Kołobrzeg skąd mieliśmy prom do Nexo. 100 km tam jest, w sumie rzut beretem i to bez kamyka w środku:) a promem 4.5 godziny, ale bardzo przyjemnie się płynie jeśli tylko nie buja za mocno i ludzie trzymają zawartość żołądka, w żołądku właśnie. Mieliśmy to szczęście, że i w jedną i drugą stronę morze było spokojne i jak to zwykle bywa, wracało się lepiej niż jechało tam. Zawsze tak mam, że skąd bym nie jechała, to do domu wraca się jakby szybciej i milej. Ludki z pola namiotowego nie mieli tak spokojnie i targało nimi trochę, i niektórym się "ulało", a ekipa promowa biegała z woreczkami:) bleeeeeee;P


Wyspa jest malutka, 40 km na długość i 30 na szerokość. Przewodniki mówią, że jest tam wszystko, co najpiękniejsze w Danii, więc chyba warto tę pigułkę zobaczyć. Daliśmy sobie 3 dni na objechanie jej dookoła i zerknięcie w głąb. W drugim dniu jednak dostaliśmy telefon, że nie popłyniemy w wyznaczonym dniu do Kołobrzegu, gdyż sztorm na morzu i dla bezpieczeństwa pasażerów nasza skorupka nie rusza się z domu, czyli Polski i musimy zostać tam jeszcze dwa dzionki. Zatem z trzech zrobiło się pięć dni.



Na początku straciłam serce do jazdy i trudno mi było cieszyć się z tego w jakim miejscu jesteśmy, a wiadomość dostała nas w ruinach zamku HAMMERHUS. Myślałam "Bożesz ty mój" plan mamy na jutro jeszcze, cała wyspa akurat objechana będzie, a tu dwa dni trzeba jeszcze zorganizować, a prognozy pogody nie były optymistyczne. Ogólnie rzecz biorąc "pizgawica" i deszcz, a siedzieć na dupie w namiocie / 1 x 2 / to żadna frajda. Ale my jakiegoś fuksa mamy. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było:) ( nawiasem mówiąc domysły mam czyja to sprawka i dzięki Mu za to:) Po deszczowej nocy, a padało rzeczywiście dość mocno, przywitał nas słoneczny poranek, który w kolejnych godzinach zmieniał się co prawda w coraz bardziej chmurzasty, siny i zagniewany i uciekaliśmy przed zrywającą się wichurą i nadchodzącym deszczem. Całe szczęście nie musieliśmy szukać dodatkowo noclegu, bo spaliśmy w tym samym miejscu, a na polu namiotowym była dodatkowo chatka; ciepła, z toaletą, zlewem, stołami. Takie małe schronisko jakby. w dodatku sami Polacy tam przebywali więc nie czuł się człowiek obco.



Tak się składa, że Duńczycy, Szwedzi i Norwegowie mają wakacje do 15 sierpnia, więc my byliśmy poza ichnim sezonem, więc więcej luzu było i ci co urlopowali, to niemal sami Polacy, trochę Niemców i jakieś niedobitki skandynawskie. Takich tanich pól namiotowych jest kilka na wyspie i noc kosztuje 20 koron duńskich, mają różny standard, ale ogólnie są dla mało wymagających. Za dodatkową opłatą można wziąć prysznic, z czego z przyjemnością korzystałam, a koszt tej "przyjemności" to 15 koron:) /Rad kąpał się w morzu i pod zimnym kranikiem brrrrr/ Ogólnie to się mieści w 20 zetach czyli baaaardzo tanio. A dwa noclegi mieliśmy za friko z czego jeden zawdzięczamy dłuższemu pobytowi na Bornholmie, bo tak nie mielibyśmy okazji na taką atrakcję. Przedostatniego dnia niespiesznym tempem jechaliśmy z Ronne, do gospodarstwa na nocleg właśnie, a tu nagle mała tabliczka na słupku z leżącym ludkiem, księżycem i drzewkiem. Zjechaliśmy we wskazane miejsce i oczom naszym ukazały się dwie budki z otworem na wejście, bo drzwi tam nie było:) miejsce na ognisko, a przy nim dwie, czy nawet trzy patelnie teflonowe z łopatkami do nich, no i dwa stoły z ławkami.


Znaczy miejscówkę mieliśmy cudowną, nawet się nie spodziewaliśmy, że będziemy mieć "pokój" z widokiem na morze, do którego trzeba było zejść po schodkach, no i to wszystko za darmo :) a inni płacą kupę kasy za dobre widoki z okna :) Musze zaznaczyć, że drogi rowerowe na Bornholmie są bardzo dobrze oznaczone i trasy niemal wszystkie są asfaltowe i nawet linia przerywana się zdarza / tak jak na zwykłej drodze / Momentami jest to nudnawe, ale jak ktoś lubi mieć gładko to tam może jechać w ciemno i spokojnie może zabrać dziecko / z przyczepką lub już na swoim rowerku / bo turystyka rowerowa tam kwitnie. Jak wracaliśmy to na promie było ponad 130 rowerów i cała lewa burta była w rowerach:) W każdym miasteczku jest charakterystyczna dla Bornholmu wędzarnia ryb.


Najsłynniejsza jest w Svaneke /nazwana jest "pięć sióstr", bo ma pięć kominów/ a tradycyjnym daniem jest tam wędzony śledź - bornholmer. Najprostsza wersja to śledź z kromką chleba i masłem do tego. Ostatniego dnia zdecydowaliśmy ze warto spróbować regionalnego dania... i tak jak nie lubiłam śledzi, tak będę się tego trzymać, chyba jedyny jaki zjem to w pomidorach , w konserwie. Tyle to dziadostwo ma ości i tak się z tym trzeba bawić, że masakra. Przepyszną rybę wędzoną to my jedliśmy w Kamieniu Pomorskim, w wędzarni u pana Zubowicza nad zalewem i jak na razie ma pierwsze miejsce:)
Wracając do wyspy, to różnorodności tam nie brakuje jeśli chodzi o ukształtowanie terenu. Jest trochę płasko, trochę górzyście /skałkowo/, las też jest jeden wielki na środku. ALMINDINGEN się zwie /w tłumaczeniu wspólny / i czuliśmy się tak, jakbyśmy po górach sowich jeździli. Na wyspie są urocze wiatraki /holendry i koźlaki/. W Arsdale jest jeden na chodzie. Weszliśmy do niego żeby zobaczyć jak to wszystko kiedyś pracowało, szumiało terkotało. Fajne wrażenie :) Plaże są niewielkie / my to mamy piękniejsze / ale woda za to jest u nich czyściutka / czego o naszej już nie można powiedzieć/. Rosną tam roślinki, których u nas już nie ma od 20 lat ze względu na zanieczyszczenie. Ale przez te gnijące rośliny to tak czasem waliło na tych plażach, że chciałam jak najszybciej jechać dalej. Bywały jednak miejsca, które nie "pachniały" tak intensywnie i można było przywyknąć. W Dueodde jest piękna plaża, bardzo duża w porównaniu z innymi i z bialutkim, drobniutkim piaskiem, który używany jest do wypełniania klepsydr.


Nie wiem jak jest w innych częściach Danii, ale tutaj porządek trzyma się chyba sam. Nie widzieliśmy ani jednego samochodu policyjnego. Są pewne zasady, których się ludzie trzymają, świadomość wysokich kar za np. biwakowanie na dziko, powoduje, że nocują tam, gdzie są do tego wyznaczone miejsca. Fajne jest tez to, że co kilka kilometrów "na trasie" jest toaleta z umywalką, w której jest mydło, lustro, papier toaletowy i jest tam czysto, to na prawdę plus i nie trzeba latać po krzakach i brudzić. Niby prozaiczna sprawa, ale większość rzeczy to "proza życia" :) Jak ktoś chce wiedzieć więcej o Bornholmie to lepiej zasięgnąć do przewodników lub zerknąć na odpowiednie stronki wu wu wu :) Ja już nie będę więcej pisać, bo ten post piszę już od zeszłego piątku /miałam 4 podejścia/ i chciałabym go już skończyć jak najszybciej, bo nowe w natarciu :)



Do Kołobrzegu wróciliśmy w niedzielę w nocy, następnego dnia wracaliśmy już do domu. Nasza traska przebiegała niemal cały czas wybrzeżem, przez nadmorskie miejscowości i jeden odcinek pięciokilometrowy chyba /bo na teren wojskowy wjechać nie było można/ przejechaliśmy plażą. Najlepiej jest jechać blisko brzegu, gdzie fala kończy swój żywot, bo jest tam dosyć twardo, bo po suchym piachu nie da się jechać. I tak potem łańcuch skrzypi, bo wszędzie pełno piachu, ale jazda przyjemna mimo wszystko:) Jeśli chodzi o nadmorskie wioski, to przeraża momentami, że to jedno wielkie targowisko, choć wakacje to chyba taki czas kiedy ludzie mogą tam trochę zarobić. Jednak smaku to nie ma za grosz i porządku też nie ma. Każdy się rozstawia chyba jak chce i gdzie chce, sprzedając co chce.Szkoda ;/


Ładne to nasze morze i infrastruktura też /dzięki unii/ coraz lepsza, choć wiele jeszcze do zrobienia. Gdyby jeszcze temperatura wody była wyższa o kilka stopni to mielibyśmy najazd turystów i PeKaBe by rosło /choć ja z Radem wolę jak ludzi mniej/. Nadmorską drogę skończyliśmy w Łazach, zjedliśmy pyszną flądrę, a później goferek do kolekcji i ruszyliśmy na Koszalin, żeby wsiąść do pociągu nie byle jakiego i wrócić do dom.

Wakacje udane, ale na Dolny Śląsk wracamy z ogromną radością, bo tu jest jednak zaczarowany region i można się poczuć odkrywcą / jak mówi Rad / :)

Na więcej zdjęć zapraszam TU