czwartek, 27 października 2011

Pani B. :)





Cóż pisać, skoro sprawa jasna, choć tytuł może brzmi tajemniczo. Wszystko widać jak na dłoni, a pani "Be" skończyła "18 urodziny"  i taki oto prezent został  "zamówiony"  przez jej koleżankę, która będąc nieco młodsza; zamiast po imieniu zwraca się przez "pani be". Mam nadzieję, że z kolorami trafiłam i torebałka się przyda.

Basia, wszystkiego dobrego :) I niech Cię dobry nastrój nie opuszcza... :)




Kolejna torba zakupowa w fazie projektu.
Wymyśl coś Alis tekstowo, bo inaczej, to sama coś Ci wymyślę...

poniedziałek, 24 października 2011

Kiecka dziana... :)

No i zrobiłam we czwartek buraczkową sukienkę /wersja mini, bo do spodni oczywiście; inaczej tej długości nie założę, niestety/. Formę (wykrój) wykonałam po raz pierwszy (jeśli chodzi o rzeczy na górną część ciała ) bazując na systemie SITAM  i to bazując w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo konstrukcja tej właśnie sukienki, to tak zwana "baza" , po przekształceniu której można robić inne wykroje, ale na razie trenuję je na papierze. Z czasem będę robić na żywej materii i z powodzeniem mam nadzieję. :)




W tym przypadku wszystko ładnie pasowało, a o podkrój pachy bałam się najbardziej. Korekty, które zrobiłam, to skrócenie linii barków, ze względu na moje wąskie ramiona i obniżenie główki rękawa, bo za dużo było do wdania i mimo, że udało mi się wdać nadmiar materiału, to rękaw układał się "wysoko" i nie podobało mi się to przy tym fasonie sukienki. Mogłam jeszcze troszkę bardziej podkroić dekolt, ale to jest do zrobienia, choć niekoniecznie, bo to w końcu zimowa kiecka.




Sukienka jest z ciepłej dzianiny, więc jak znalazł na jesienno - zimowe dni. Dodatkowo zrobiłam mały komin i po założeniu mam kieckę z golfem. Rękawy też przedłużyłam na tyle, żeby sięgały kostek (w dłoniach oczywiście).




Nie wiedziałam, czy mi się materiał nie ponaciąga, bo z dzianinami różnie bywa, ale ten zachowywał się ładnie i fajnie się go szyło i ściegiem overlokowym i stębnówką, i podwójną igłą, którą też zastosowałam po raz pierwszy.




Komplementem było dla mnie jak Rad powiedział, że wygląda jak ze sklepu :) mmmm fajnie. Mnie też się podoba :)


Dołączam do wpisu zdjęcie z wyjazdu łykendowego w Izery, gdzie dwa kominy, które szyłam ostatnio znalazły nowych właścicieli, a raczej właścicielki :) Zdjęcie mało wyraźne, bo to wycięty fragment z większej foty,a nie specjalne pozowanie do blogasa.


Pozdrawiam i lecę na teatr telewizji... :) auri

piątek, 14 października 2011

Zawijka na szyję... :)




Byłam ostatnio na polowaniu i zwieńczyłam go sukcesem. Nakupiłam pięknych dzianin w fajnych kolorach,  z przeznaczeniem między innymi prezentowym, a i o sobie nie zapomniałam i buraczek został na sukienkę i jeden morski jeszcze bez planu, i pewnie którąś z zawijek wykorzystam. Kto wie, czy powstanie coś dla mnie , czy dla kogoś innego. Dziewczyny z forum szyją te dziane kiecki, no to też postanowiłam, że coś zrobię i wypróbuję na dzianinkach janomkę, bo nie miała zbyt wiele okazji, a i materiał materiałowi nierówny i szyć może się różnie




Kotek upolowane zdobycze obwąchał i zaakceptował. Chciał nawet podreptać po miękkich dzianinkach i przespać się na nich, ale zgoniłam i zabrałam się do obróbki.




Królują ostatnio kominy.  Longredthread kombinuje z łączeniem różnych tkanin i robi ładne, kolorowe kominki z guziczkami, ale za to  Brummig uszyła taki, który bardzo mi się spodobał i se wzięłam i zrobiłam. Wydawał się po prostu bardziej miły i ocieplający niż zdobiący. Jest też chyba bardziej wielofunkcyjny, bo można go zarzucić na głowę, co by w uszy nie marznąć gdy wiatr zawieje jesienny,czy zimowy.









Można ogrzać ramiona, można odkręcić go częściowo, gdy wejdziemy do ciepłego klimatyzowanego pomieszczenia i zrobi nam się zbyt ciepło i na pewno go nie zgubimy, bo nic nam się nie majta po bokach jak szalik na ten przykład. Oooooooj plusów trochę ma to małe co nie co ( a propos, przypominam, że dziś Kubuś Puchatek obchodzi 90 urodziny - a kurcze nie wygląda. Miód go chyba konserwuje ). Ale co ja tu o małym co nie co, skoro zawijka, jak ja osobiście nazwałam, do słodyczy nie należy. Lepiej kupić cukierasa z nadzieniem pistacjowym z Solidarności, mmmm pycha :P  lub inne ulubione słodkości...





Zrobiłam ilość półhurtową. Z jednego kawałka wychodziło dwie sztuki, a że zużyłam trzy rodzaje materiału, to łatwo policzyć że zawijek mam sześć. Nie wiem gdzie na razie to pochowam, ale za niedługo czas obdarowywania, więc część pójdzie służyć krewnym i znajomym królika ( i znowu temat okołokubusiowy;  ja po prostu bardzo lubię misia o bardzo małym rozumku, ale za to ogromnym sercu ).







W ogóle bardzo fajnie mi się szyło. Dwa szwy, z czego jeden kawałek trochę szyty ręcznie, bo jakoś trzeba było wywinąć to na prawa stronę, a później zaszyć tę dziurę. I ze sztuki na sztukę szło mi co raz lepiej. Jeden wieczór i gotowe. Pełny relaks i radocha, bo efekt widać za chwilę :) a to jest to, co baaaardzo lubimy :)

I jeszcze Wam powiem, że fajnie jest nie przesiedzieć wielu godzin przed kompem, ( mimo, że wiele fajnych rzeczy można tu znaleźć), tylko zrobić coś z czego jest większy pożytek i nie ma się poczucia złego wykorzystania czasu.

P.S  Dziewczynom z forum dziękuję za inspiracje i pozdrawiam serdecznie wszystkich odwiedzających blogaska- Auri

niedziela, 9 października 2011

Kotlina Kłodzka wczesną jesienią... :)

W Kotlinę Kłodzką wybieraliśmy się już na wiosnę i tak się poskładało, że dotarliśmy dopiero jesienią.  Wciąż wybierane były inne kierunki i to wcale niezłe :).  Obraliśmy sobie lewą stronę dzyndzelka naszej pięknej ojczyzny.  Tak to śmiesznie zostało wykrojone przy podziale granic, że mamy "mały języczek" na Dolnym Śląsku.


Jak to zwykle bywa, dojechaliśmy pociągiem do Bystrzycy Kłodzkiej, która teraz przezywa remont rynku, ale jak już przeżyje, to będzie kolejnym uroczym miasteczkiem w Kotlinie Kłodzkiej. Stamtąd po śniadaniu nad rzeką ruszyliśmy w stronę Długopola Zdrój. No a potem zaczął się podjazd. O mamusiu, siódme poty wylałam, ale jechałam... Wciąż pod górę... Czasem bardziej czasem mniej, ale wciąż. Poręba ciągnęła się i ciągnęła. Zsiadłam z roweru jak już widziałam krzyżówkę, która oznaczała odpoczynek:)  i padłam pod krzyżem czekając na Radka, który się zapodział gdzieś z tyłu. Gdy dotarł po kilkunastu minutach posiedzieliśmy jeszcze z pół godzinki, wygrzewając się w słonku i ładując baterie na kolejne kilometry. Ruszyliśmy w prawo na Spaloną. A tam... o czym jeszcze nie wiedzieliśmy, zjedliśmy świeżo złowionego pstrąga.  Łowisko ze smażalnią jest położone w uroczym zakątku. Otoczone pagórkami i  łąkami... Cudnie, po prostu.  Nazywa się to Osmelakowa Dolina. Wyczytałam, że mozna tam przyjeżdżać przez cały rok, jest to gospodarstwo agroturystyczne. Mają swój wyciąg narciarski i można się nauczyć jazdy na nartach, bo właściciel jest instruktorem, ale o tym wszystkim możecie przeczytać TU <klik>








Po rybce i napitku, popedałowaliśmy do Strażnika Wieczności <klik> . Stoi on w lesie na początku drogi, a "jest to droga szczególna - można nią iść i iść, długo i długo, i cały czas prosto, a kto podejmie tę samotną wędrówkę, tego wkrótce ogarnie strach. Droga jest bowiem dostojna, a jednocześnie przygnębiająca, tajemnicza, budząca grozę, a zarazem pociągająca. Droga, którą lud nazwał "Wieczność".


Gdy przejechaliśmy wieczność, mieliśmy już rzut beretem do Polanicy Zdrój <klik>, gdzie w Polonezie był nasz pierwszy nocleg:) Skoczyliśmy oczywiście na miasto do cioci biedronki i na pyszny placek po węgiersku do restauracji  BLISS<klik>. Później spacer po zdroju, a trzeba powiedzieć, że Polanica wypiękniała bardzo i można być z niej dumnym:)


Następnego dnia skoczyć chcieliśmy do południowych sąsiadów i zaczęliśmy dobrze, ale później pojechaliśmy gdzieś nie tak i zamiast w Dusznikach, wylądowaliśmy w... Polanicy:) Nie chciała nas puścić. Śmiesznie było, bo wjeżdżając do parku zdrojowego, myślę sobie "ooo, taka sama fontanna jak w Polanicy, ale co to? Wszystko nie może być przecież tak samo :O ups Radeeeek, wiesz gdzie jesteśmy? :) :) :) :) :) :O ...


No to zmieniona została trasa i pojechalim na Wambierzyce zwane wampirzycami :) Tam posiedzieliśmy chwil parę i przepiękną trasą (za bazyliką) z widokiem na Góry Stołowe "spacerowaliśmy rowerami", bo przy takich okolicznościach przyrody, nie warto się spieszyć, tylko trzeba się delektować. No i fakt faktem, wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze dłuuuuuuuuugi podjazd do Karłowa, więc zbieraliśmy siły. No i zaczęło się... Z Radkowa, niemal przez cały czas pięliśmy się pod górę. Jednak co jak co, podjazd w Porębie był bardziej męczący. Tu wahałam się pomiędzy 8 a 9 kilometrów na godzinę, a "porąbany" podjazd, to tak 4 w porywach do 6, więc pod wieczór dojechaliśmy do Karłowa, który leży w centrum "stołówki". Z drogi już widzieliśmy  Szczeliniec  <klik>, więc szybciorem się ulokowaliśmy w schronisku i tup tup tup, podreptaliśmy na górę. Droga zajęła nam raptem 20 minut. Jakoś tak szybko... Widok z góry na cała okolicę jest oszałamiający, a jeszcze turystów było mało, bo jak my wchodziliśmy, to niemal wszyscy schodzili i na górze było tylko parę osób. Zjedliśmy pyszne pierożki ruskie (są tez inne do wyboru), wypiliśmy pyvko i żeby zdążyć na zachód słońca podreptaliśmy wytyczoną trasą do "piekiełka" mijając "głowę konia", "wielbłąda", "ucho igielne" i inne wytwory natury.




Na zachód słońca się spóźniliśmy chyba ze 3 minuty i wielka czerwona kula poszła sobie spać zostawiając ognistą poświatę swojego blasku, zapowiadając tym samym piękny kolejny dzionek, więc chwilkę upajaliśmy się widokiem, ciszą przeplataną niegłośnymi rozmowami ludków i wróciliśmy do schronu. Pod koniec już szłam z latarką, bo noc zapadła głucha i ciemna, a droga kamienista i baaaardzo nierówna - jak to w górkach :)


Poniedziałek to ostatni dzień naszego wyjazdu, a na Kotlinę <klik>  przydał by się tydzień chociaż, żeby zobaczyć najciekawsze miejsca, choć i to mogłoby się okazać zbyt mało. Ale co tam, można tam wracać co jakiś czas i odkrywać ją na nowo w różnych szatach, w różnych porach roku. I zawsze pięknie.

W każdym razie wcześnie rano (bo o ósmej już byliśmy w drodze), ruszyliśmy dalej drogą na Kudowę Zdrój i odwiedziliśmy po drodze Błędne Skały. Było wcześnie, więc chodziliśmy po labiryncie sami. Zrobiliśmy mały teatrzyk cieni w świetle wschodzącego słońca. Przeciskaliśmy się między skałami bokiem i w kucki, bo inaczej nie można było. Fajna sprawa poczuć się jak dziecko :)



Po małym posileniu zjechaliśmy cudnie do Kudowy, a zjazd był fantastyczny... Łagodne zakręty, dobra prędkość, momentami trzeba było trochę hamować ale to nic, bo jechało się super :D Gdyby nie okulary, to pewnie bym płakała po drodze z tego pędu, ale staram się ich nie zapominać, bo źle się bez nich jeździ. Za okularami to popłakałam się nawet kiedyś, a teraz zapomniałam aparatu i nie uroniłam ani jednej łzy, ale to tylko dla tego, że Rad robił fotki :)


Kudowa okazała się kolejnym uroczym miasteczkiem uzdrowiskowym. Znów posiedzieliśmy w parku zdrojowym wygrzewając się w słońcu, które zaczynało już mocno przyświecać. W pobliskiej cukierni kupiliśmy pyszne drożdżówki i kawę. Mmmmmmm - pysznie... Później woda zdrojowa w pijalni i ziuuuuuu w drogę powrotną. Niebieską Międzynarodową Trasą Rowerową Gór Stołowych dojechaliśmy do wcześniej miniętych Dusznik (też ładnych). Tam kolejny łyk wody zdrojowej i sympatyczną drogą przez Dolinę (z boku drogi głównej), dojechaliśmy do Szczytnej, a później do Polanicy, gdzie znowu zjadłam placka, a Rad dla odmiany wziął sobie pizzę, i przez Stary Wielisław, ładnym szlakiem  dojechaliśmy do Kłodzka <klik>.  Też ładne miasteczko, odremontowane, z wielką twierdzą, o której pierwsze wzmianki sięgają  X wieku, choć to, co można zastać tam teraz, jest już o wiele młodsze, ale i tak stare jak diabli :) <klik>

W każdym razie Kłodzko było naszym celem nie ze względów turystycznych lecz komunikacyjnych, bo tam wskoczyliśmy do pociągu i po dwóch godzinach byliśmy we Wro. Tak zakończył się piękny, słoneczny, jesienny przedłużony łykend, a kolejny taki? Hmmmm, nie wiadomo kiedy...

Poznawajcie ładne miejsca u nas, bo piękne bywa blisko... Nie trzeba jechać tysięcy kilometrów, żeby fajnie spędzić czas. Choć jeśli ktoś może i kieszeń pozwala, to cały świat stoi z otwarta bramą... Pozdrawiam - Auri

A więcej zdjęć TU <klik> :)