poniedziałek, 28 lutego 2011

Niby nic, a jak przyjemnie... :)

Łykend minął i niby nic wielkiego się nie wydarzyło, a wiele radości jednak przyniosło.Sobota jak sobota, można wstać nieco później, zjeść inne śniadanie niż w tygodniu, napić się kawy, bo ostatnio tylko w łykend pijam, szkoda tylko, że słodyczy jem zbyt dużo i trudno tak tylko w łikenda zjeść małe conieco.Punktem honorowym na sobotę, była naprawa światła w pokoju, który od niedawna robi za pracownię. Kilka lat nie było w nim górnego światła, bo jakoś nie było potrzebne i lampki wystarczały, ale odkąd zaczęłam coś działać szyciowo, to robiłam sobie cień i źle się pracowało.Kucie ściany, przedłużanie ułamanych przewodów i odpowiednie podłączenie zostało zwieńczone sukcesem i cieszyłam się jak dziecko gdy już się zaświeciło:)A w lumpiku kupiłam ostatnio chustę bawełnianą, kolory jednak były tak żarówiaste,że "farbnęłam" ją na czarno, choć mimo to i tak nie do końca się zafarbowało.Pewnie wielu z Was bardziej spodoba się chusta przed sczernieniem, ale kolory zdecydowanie nie moje /prócz różowego kwiatu lotosu/ i efekt "po" jest bardziej dla mnie.




Zdążyłam jeszcze wykroić trochę organizera, ale kuchenne rewolucje stały się ostatnio sympatycznym dodatkiem do soboty. Później spacer na dworzec po bilety iiiii.... pobudka wcześniejsza niż do pracy, bo 5.30 ;/ a o siódmej fruuuuuuuu do Jakuszyc. Ludków było co niemiara i wszyscy z małymi wyjątkami / to my i może kilka innych osób/ na nartach biegowych.




Wyjeździli taka nartostradę, że szło się fantastycznie i nie trzeba było przedzierać się przez śniegi. Pogoda super, słonko rozświecone i aż raziło. Mieliśmy sześć godzin do odjazdu i wykorzystaliśmy to akuratnie. Zrobiliśmy pętlę od Polany Jakuszyckiej przez schronisko Orle /piwko/, potem do Chatki Górzystów gdzie podają najlepsze na świecie naleśniki z jagodami i twarożkiem:) mmmniam,

a potem z powrotem. Mijaliśmy drużynę czeskich krasnali na nartach:) wyglądali przecudnie, a szczególnie jeden mały krasnal wiodący.


Cała rodzinka fajna. Widoki niezłe, choć przy "zmrożonej" zimie byłoby piękniej, a jak jest zielono to w ogóle jest super. Potem już tylko grzaniec i piwko w "barku" /dla każdego coś dobrego/ i powrót do domu gdzie padłam na pyszczek i na nic nie miałam już siły. Jakaś godzinę temu chciałam wrócić do szycia organizera i co... okazało się, że nie mam odpowiedniej nici i poczekam sobie do jutra, odwiedzając przy okazji sklep z tkaninami:) Dziś może uda mi się obejrzeć teatr, którego emisję przekładają na coraz późniejsze godziny; choć w sumie dobrze, że jeszcze jest:) Dobrego wieczoru i jutra itede - aurin

czwartek, 24 lutego 2011

Pier - wszy - koń - kret... :)

Udało się. W końcu wrzucam bluzę, która po przejściach, ale jest:) Z niepokojem czekałam na reakcję ze strony Radka, bo to ciężki klient,ale "odetchłam" po recenzji. Najbardziej podobał mu się przedłużony tył, bo zawsze ma nery na wierzchu, między innymi przez "Jego Wysokość" / 2m /. Zrobiłam taki ze względu na to ,że jeździmy rowerami i zawsze jesteśmy pochyleni, a kieszonka z tyłu jest w sam raz na mapkę, prócz tego są jeszcze dwie mniejsze kieszenie z tyłu na inne drobiazgi, no i dwie zwyczajne w szwach bocznych. jedyny mankament według Radka, to goła szyja, czyli brak kołnierza pod brodę, ale jakieś zapięcie wykombinuję i gra gitarra. Ja to cyk, chusta pod szyjkę i nie mam problemu, bo chusty,apaszki i szale, to jest to co tygryski lubią najbardziej, a dla niego to kolejna rzecz do zgubienia. Swoją drogą moja ukochana chusta gdzieś leży w kaszubskim lesie, lub w najlepszym wypadku komuś służy.






Kaptur został poddany testowi na izolację od światła i bardzo dobrze się pod nim śpi; z reszta jak w całym polarku,w którym Rad uskuteczniał około godzinną drzemkę. Zdjęcia nie są najlepsze, bo robione przy sztucznym świetle i jakieś takieś wyszły nie za bardzo. Miny chłopa mojego głupkowate są, ale to debiut w roli modela i trochę wariował:) Przy kolejnych może być lepiej lub gorzej. Któż zgadnie. Ja osobiście jestem zadowolona z mojego pierwszego po latach uszytku i wiarę mam, że będzie dobrze:) Tymczasem kończę, bo padam na pyszczek. Wczoraj koncert, późne przyjście, wczesne wstanie, praca itede.Teraz już tylko siusiu, paciorek i spać. Dobranoc:)

niedziela, 20 lutego 2011

No i "guzik z pętelką" ...

A już było tak dobrze. Zaczęłam ostatnio bluzę z polaru i po małych docięciach - przycięciach prawie wszystko szło dobrze.Do momentu,aż nie zapięłam zamka iiiii.... suwak mi został w ręce... i w powietrzu..."a bo mnie to wyskoczyło", a nawet wszystko równo się uszyło. Drugiego zamka nie miałam wiec przyjdzie mi kończyć jutro. Oczywiście problem w tym,że trzeba było go skrócić, bo był za długi; a że nie zabezpieczyłam no to mam co mam i robota stoi. Szkoda tylko, że z tym szyciem to najlepiej w łykenda, bo w tygodniu po pracy, to nie zawsze "siechce". Trzeba chyba inaczej organizować czas.pozdrawiam - aurin

p.s Zamek próbowałam naprawić i 'prawie' się udało, ostatecznie zmiażdżyłam go kombinerkami i się posypał;) Czy to przez szycie w niedzielę?...

czwartek, 17 lutego 2011

Święto kotka :)

No nie będzie to post dotyczący nowo uszytej rzeczy,ale że dziś ważny dzień to wspomnieć trzeba o naszych kociuchach:) Znalazłam zrobione kilka lat temu zdjęcie Kajki - jeszcze była piękna i młoda , teraz jest piękna i się starzeje.W skrócie bardziej przytulna i mniej psotna. Zupełnie jak jej pani, choć z pięknością to nie za bardzo,do przytulania tez jestem jakby bardziej skora, a starzenia na szczęście nie czuję zbytnio i oby tak dalej:) Pozdrawiam wszystkich kochających koty i tych co chociaż trochę je lubią, a jest ich niemało jak sądzę. A kotki głaskać za uchem proszę nie tylko od święta, bo codzienna porcja pieszczot bardzo dobrze robi... mrrrr :)

niedziela, 13 lutego 2011

płodny piątek , czyli pączek , pas i kawałek bluzy...

No z piątku byłam zadowolona. Zrobiłam sobie wolne i mogłam coś robić nie tylko wieczorem i nocą. Zaplanowałam,że uszyję bluzę z polaru dla mojego mężczyzny,ale jak na razie jest tylko sfastrygowana bo musiał ją przymierzyć więc jeszcze nie zamieszczam gotowej wyróbki.Jakby nie było i tak zajęło to trochę czasu. No a później zrobiłam pączka nadziewanego igłami i szpilkami i zdaje egzamin bardzo
dobrze, bo myszka mała była za mała, a poza tym igły się chowały do środka.





A na dobre zakończenie, bo czułam niedosyt, zrobiłam jeszcze pas do kiecki albo innej części garderoby, ale wiązanie jest długie, więc chyba do kiecki,materiał jeszcze mam, więc wymodzę coś jeszcze z innym zapięciem.









Towarzystwo przy pracy miałam wyjątkowe, a pierwsze ruloniki do wiązania paska/ których ostatecznie nie udało się wywinąć, bo materiał okazał się zbyt tępy/ służyły po przebudzeniu do zabawy:) Jedno z kilku rzeczy, których nie lubię przy szyciu, to bałagan okrutny /oto krajobraz po bitwie/

i fajnie by było mieć osobny pokój,w którym może się dziać wszystko i nie trzeba od razu sprzątać, ale to na razie w kwestii marzeń...Tymczasem brać się trzeba za obiad, a będzie chyba flądra w panierce; jeśli uda się kupić rybkę:) pozdrawiam i dobrej niedzieli- aurin :)

wtorek, 8 lutego 2011

niebiański tulipan i poduszki z wałkoniami...



Czas najwyższy coś podrzucić, bo cicho i sza na blogu. Najsampierw pokażę Wam tulipana pięknego, który wygląda jak rajski ptak i ma urokliwy płatko-listek:) Dolną część obrzępolił mój kotek, dla tego jest tylko góra, ale w sumie to najważniejsze i najładniejsze.To tak przy wiosennej pogodzie, a prócz tego zmieniłam nieco wystrój pokoju szyjąc prostą narzutę i kilka powłoczek na poduszki. W końcu nie patrzę na brzydki granatowy /a granatu nie lubię/  pokrowiec z ikea. Kolor jest dość ciemny, więc mało brudzący no i kotka na nim nie widać, bo w innym wypadku sierść jest wszędzie, a z wiosna się zacznie, hmmm... Właśnie przylazła i drapie w krzesło. Może coś do Was kiedyś napisze łapką lub ogonem, bo na gg już potrafi:).To na razie tyle, pozdrawiam - aurin