niedziela, 9 października 2011

Kotlina Kłodzka wczesną jesienią... :)

W Kotlinę Kłodzką wybieraliśmy się już na wiosnę i tak się poskładało, że dotarliśmy dopiero jesienią.  Wciąż wybierane były inne kierunki i to wcale niezłe :).  Obraliśmy sobie lewą stronę dzyndzelka naszej pięknej ojczyzny.  Tak to śmiesznie zostało wykrojone przy podziale granic, że mamy "mały języczek" na Dolnym Śląsku.


Jak to zwykle bywa, dojechaliśmy pociągiem do Bystrzycy Kłodzkiej, która teraz przezywa remont rynku, ale jak już przeżyje, to będzie kolejnym uroczym miasteczkiem w Kotlinie Kłodzkiej. Stamtąd po śniadaniu nad rzeką ruszyliśmy w stronę Długopola Zdrój. No a potem zaczął się podjazd. O mamusiu, siódme poty wylałam, ale jechałam... Wciąż pod górę... Czasem bardziej czasem mniej, ale wciąż. Poręba ciągnęła się i ciągnęła. Zsiadłam z roweru jak już widziałam krzyżówkę, która oznaczała odpoczynek:)  i padłam pod krzyżem czekając na Radka, który się zapodział gdzieś z tyłu. Gdy dotarł po kilkunastu minutach posiedzieliśmy jeszcze z pół godzinki, wygrzewając się w słonku i ładując baterie na kolejne kilometry. Ruszyliśmy w prawo na Spaloną. A tam... o czym jeszcze nie wiedzieliśmy, zjedliśmy świeżo złowionego pstrąga.  Łowisko ze smażalnią jest położone w uroczym zakątku. Otoczone pagórkami i  łąkami... Cudnie, po prostu.  Nazywa się to Osmelakowa Dolina. Wyczytałam, że mozna tam przyjeżdżać przez cały rok, jest to gospodarstwo agroturystyczne. Mają swój wyciąg narciarski i można się nauczyć jazdy na nartach, bo właściciel jest instruktorem, ale o tym wszystkim możecie przeczytać TU <klik>








Po rybce i napitku, popedałowaliśmy do Strażnika Wieczności <klik> . Stoi on w lesie na początku drogi, a "jest to droga szczególna - można nią iść i iść, długo i długo, i cały czas prosto, a kto podejmie tę samotną wędrówkę, tego wkrótce ogarnie strach. Droga jest bowiem dostojna, a jednocześnie przygnębiająca, tajemnicza, budząca grozę, a zarazem pociągająca. Droga, którą lud nazwał "Wieczność".


Gdy przejechaliśmy wieczność, mieliśmy już rzut beretem do Polanicy Zdrój <klik>, gdzie w Polonezie był nasz pierwszy nocleg:) Skoczyliśmy oczywiście na miasto do cioci biedronki i na pyszny placek po węgiersku do restauracji  BLISS<klik>. Później spacer po zdroju, a trzeba powiedzieć, że Polanica wypiękniała bardzo i można być z niej dumnym:)


Następnego dnia skoczyć chcieliśmy do południowych sąsiadów i zaczęliśmy dobrze, ale później pojechaliśmy gdzieś nie tak i zamiast w Dusznikach, wylądowaliśmy w... Polanicy:) Nie chciała nas puścić. Śmiesznie było, bo wjeżdżając do parku zdrojowego, myślę sobie "ooo, taka sama fontanna jak w Polanicy, ale co to? Wszystko nie może być przecież tak samo :O ups Radeeeek, wiesz gdzie jesteśmy? :) :) :) :) :) :O ...


No to zmieniona została trasa i pojechalim na Wambierzyce zwane wampirzycami :) Tam posiedzieliśmy chwil parę i przepiękną trasą (za bazyliką) z widokiem na Góry Stołowe "spacerowaliśmy rowerami", bo przy takich okolicznościach przyrody, nie warto się spieszyć, tylko trzeba się delektować. No i fakt faktem, wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze dłuuuuuuuuugi podjazd do Karłowa, więc zbieraliśmy siły. No i zaczęło się... Z Radkowa, niemal przez cały czas pięliśmy się pod górę. Jednak co jak co, podjazd w Porębie był bardziej męczący. Tu wahałam się pomiędzy 8 a 9 kilometrów na godzinę, a "porąbany" podjazd, to tak 4 w porywach do 6, więc pod wieczór dojechaliśmy do Karłowa, który leży w centrum "stołówki". Z drogi już widzieliśmy  Szczeliniec  <klik>, więc szybciorem się ulokowaliśmy w schronisku i tup tup tup, podreptaliśmy na górę. Droga zajęła nam raptem 20 minut. Jakoś tak szybko... Widok z góry na cała okolicę jest oszałamiający, a jeszcze turystów było mało, bo jak my wchodziliśmy, to niemal wszyscy schodzili i na górze było tylko parę osób. Zjedliśmy pyszne pierożki ruskie (są tez inne do wyboru), wypiliśmy pyvko i żeby zdążyć na zachód słońca podreptaliśmy wytyczoną trasą do "piekiełka" mijając "głowę konia", "wielbłąda", "ucho igielne" i inne wytwory natury.




Na zachód słońca się spóźniliśmy chyba ze 3 minuty i wielka czerwona kula poszła sobie spać zostawiając ognistą poświatę swojego blasku, zapowiadając tym samym piękny kolejny dzionek, więc chwilkę upajaliśmy się widokiem, ciszą przeplataną niegłośnymi rozmowami ludków i wróciliśmy do schronu. Pod koniec już szłam z latarką, bo noc zapadła głucha i ciemna, a droga kamienista i baaaardzo nierówna - jak to w górkach :)


Poniedziałek to ostatni dzień naszego wyjazdu, a na Kotlinę <klik>  przydał by się tydzień chociaż, żeby zobaczyć najciekawsze miejsca, choć i to mogłoby się okazać zbyt mało. Ale co tam, można tam wracać co jakiś czas i odkrywać ją na nowo w różnych szatach, w różnych porach roku. I zawsze pięknie.

W każdym razie wcześnie rano (bo o ósmej już byliśmy w drodze), ruszyliśmy dalej drogą na Kudowę Zdrój i odwiedziliśmy po drodze Błędne Skały. Było wcześnie, więc chodziliśmy po labiryncie sami. Zrobiliśmy mały teatrzyk cieni w świetle wschodzącego słońca. Przeciskaliśmy się między skałami bokiem i w kucki, bo inaczej nie można było. Fajna sprawa poczuć się jak dziecko :)



Po małym posileniu zjechaliśmy cudnie do Kudowy, a zjazd był fantastyczny... Łagodne zakręty, dobra prędkość, momentami trzeba było trochę hamować ale to nic, bo jechało się super :D Gdyby nie okulary, to pewnie bym płakała po drodze z tego pędu, ale staram się ich nie zapominać, bo źle się bez nich jeździ. Za okularami to popłakałam się nawet kiedyś, a teraz zapomniałam aparatu i nie uroniłam ani jednej łzy, ale to tylko dla tego, że Rad robił fotki :)


Kudowa okazała się kolejnym uroczym miasteczkiem uzdrowiskowym. Znów posiedzieliśmy w parku zdrojowym wygrzewając się w słońcu, które zaczynało już mocno przyświecać. W pobliskiej cukierni kupiliśmy pyszne drożdżówki i kawę. Mmmmmmm - pysznie... Później woda zdrojowa w pijalni i ziuuuuuu w drogę powrotną. Niebieską Międzynarodową Trasą Rowerową Gór Stołowych dojechaliśmy do wcześniej miniętych Dusznik (też ładnych). Tam kolejny łyk wody zdrojowej i sympatyczną drogą przez Dolinę (z boku drogi głównej), dojechaliśmy do Szczytnej, a później do Polanicy, gdzie znowu zjadłam placka, a Rad dla odmiany wziął sobie pizzę, i przez Stary Wielisław, ładnym szlakiem  dojechaliśmy do Kłodzka <klik>.  Też ładne miasteczko, odremontowane, z wielką twierdzą, o której pierwsze wzmianki sięgają  X wieku, choć to, co można zastać tam teraz, jest już o wiele młodsze, ale i tak stare jak diabli :) <klik>

W każdym razie Kłodzko było naszym celem nie ze względów turystycznych lecz komunikacyjnych, bo tam wskoczyliśmy do pociągu i po dwóch godzinach byliśmy we Wro. Tak zakończył się piękny, słoneczny, jesienny przedłużony łykend, a kolejny taki? Hmmmm, nie wiadomo kiedy...

Poznawajcie ładne miejsca u nas, bo piękne bywa blisko... Nie trzeba jechać tysięcy kilometrów, żeby fajnie spędzić czas. Choć jeśli ktoś może i kieszeń pozwala, to cały świat stoi z otwarta bramą... Pozdrawiam - Auri

A więcej zdjęć TU <klik> :)

6 komentarzy:

  1. KOcham jeżdzic rowerem, ale w porównianiu z Toba Aurin, to jestem leńńńńń. Widzę, że pstrag smakował, bo zostały po nim tylko ości!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Aurinko kochana jak się uśmiałam... Zabłądziliście????? Nie do wiary.
    Ale ten weekend spędziłaś w moich ulubionych miejscach. Przywiodłaś mi moje szczęśliwe,studenckie czasy i wypad w strasznie śnieżną zimę do Karłowa na Sylwka. I niebezpieczna droga by tam podjechać 'maluchem' i zaspy po pas i brak prądu i nocowanie w nie ogrzanych domkach fińskich ze sztywnymi od mrozu i śniegu spodniami ...oj to były czasy.
    Drugi raz pojawiłam się tam całkiem niedawno może z 5 lat temu hihihi... Strzeliniec z przepieknym tarasem widokowym ... samo wejście na niego jest urzekająco piękne.

    Uwielbiam podróżować po Polsce ,jest mnóstwo cudownych miejsc,które powinniśmy poznawać a na zagraniczne wojaże polecam wyłącznie zimę.
    Kocham Twojego bloga...dostarczasz mi niezwykle dużo cudownych przezyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moniś, dla zdrowia to warto trochę popedałować. Kręgosłup jest baaaardzo zadowolony:) Co do pstrąga, to był najzwyklejszy pstrąg na maśle, tylko solony i w mące. Na Kaszubach jadłam za to najlepszego pstrąga w świecie. Niebo w gębie i sałatka do tego wypierdowo bombowa :P

    Kora, miło mi bardzo, że fajnie Ci się czyta mojego blogaska, a że go kochasz, to już w ogóle... :D Zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję pięknej wycieczki. Miło się czyta, że Ziemia Kłodzka podoba się, a nawet zachwyca. Mieszkam tu już ponad 15 lat, a nadal odkrywam magiczne zakątki...
    Pozdrawiam z Dusznik,
    Aneta :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny wpis i przyjemnie się czyta, a do tego fajne zdjęcia na których widać twoja sympatyczną twarz Aurelio :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kotlina Kłodzka naprawdę nie jest do opowiedzenia... Do zobaczenia :)

    OdpowiedzUsuń