środa, 7 listopada 2012

Zaskoczyło nie tylko drogowców... :)



Wybraliśmy się na coroczny, międzyjubileuszowy spęd izerski w tamtym tygodniu, znaczy 26 października.  W piątkowy wieczór przy ładnej dość pogodzie i zapakowani w samochód kolegi Józefa, w towarzystwie trzech rowerów ruszyliśmy z Wro. Pogodę z nas każdy sprawdzał, wszyscy wiedzieli, że ma padać śnieg, ale że w piątek piękne słonko i Polska Złota Jesień króluje, to nawet jak popada, to jakies 5 centymetrów, no może osiem to i rowerkiem się pojeździ i ze śnieżką na kogoś się uda zaczaić, może nawet mały bałwan pod ORLEm stanie. Ot takie tam pierwsze śniegi to zwykle straszne nie są.




Wieczór nam bardzo miło upłynął przy wspólnej zabawie. W kominku trzeszczało ogniem. Cytrynówka Swojska i Lubelska rozgrzewała od środka. Humory dopisywały i nawet izerka spotkała się z naszymi  stopami wcześniej rozgrzanymi w saunie :O i boso chodziliśmy po świeżym śniegu delikatnie pruszącym. Później posnęlśmy w ciepłej sali gdzie paliło się w piecu kozie /jak tam  pachniało palonym drewnem i szumiało ogniem... mmmm /







Ooooo jakie było nasze zdziwienie gdy wstaliśmy rano. Zawierucha za oknem, świat się zrobił biały dookoła a przestać miało dopiero koło 22. Po lekkim śniadaniu jednak wybraliśmy się na wycieczkę do Chatki Górzystów. Ja w adidasach / co prawda bez siatki ale jednak krótkich /. Przemokną, nie przemokną? Stuptutów nie mamy ;/ Stwierdziliśmy z Radem i Krzychem że jedziemy rowerami. Inni patrzą jak na wariatów, ale co tam. Próbujemy :) No i heja . Na rowerze przynajmniej buty nie przemokną. Krzysiek z rowerem bez przerzutek nie dojechał daleko i wrócił do schroniska ale my zygzakiem od lewej do prawej, z zarzucanym tyłem i spotkaniami "na buziaka" dojechaliśmy jakoś do chatki.







Nie bylo tragicznie. Opierdziel zgarnełam przy okazji od właścicieli schroniska, bo bez pozwolenia schowałam rower do walącej się budy, gdyż ponieważ nie chciałam by go zasypało, a to że kilka miesięcy wcześniej chowałam tam rower / za pozwoleniem / uważałam za wystarczające. Się myliłam.  Reszta ekipy doszła po około pół godzinie.  Posiedzieliśmy w zimnym schronie, bo jakoś w kominku nikt nie palił, a jeśli się coś tliło, to tylko się tliło. Nie wiem nie zaglądałam, bo może znów oberwałabym po uszach.Tradycyjnie naleśnik z jagodami zjedzony, kawa herbata i lwóweckie z pianką i co tam jeszcze kto chciał też.  Zebraliśmy się do powrotu. Piechota wyszła pierwsza iiii...........




........doszła też pierwsza :)

bo my na swoich rumakach nie dojechaliśmy daleko. W śniegu i zamieci przyszło nam prowadzić rowery, a potem przez 1/3 drogi ciągnęłam rower za sobą, bo od śniegu zablokowało się tylne koło. Masssakra. Umęczyłam się jak osioł. Targałam go na dwie ręce i zakwasy miałam przez kolejne 3 dni. Chyba nas pokręciło z tymi rowerami. A buty kurcze nie przemokły, ot niespodzianka :) 


Doszliśmy zmęczeni do Orla i przy kominku z ciepłą herbatą i prądem odpoczęliśmy. Tego dnia dojechało jeszcze kilka osób. Było nas kilkanaście, więc impreza zaczęła się na nowo :)  A następnego dnia, pogoda cud miód. Po śniadaniu ruszyliśmy z całą ekipą na czeska stronę do osady Jizerka. Zjedliśmy w Panskim Domu przepyszne knedliki z gulaszem,a i smażony ser też miał wzięcie. Jedni kofolę inni pivo bezalkoholowe,bo to wyjazdu dzień, a ja z Asią zamówiłyśmy coś, co nazywało się Horka Griotka - bardzo dobre :) /sprawdzone u wujka googla, że to herbata z nalewką wiśniową/.








I z kolejnego dnia znów strzeliło kilka godzin. po powrocie z Jizerki szykowaliśmy się do wyjazdu. Jedni na czterech kółkach, jeszcze zakopanych w śniegu, a my na naszych jednośladach, które trzeba było polać ciepłą wodą, żeby mogły ruszyć w dal.




Takiego ataku zimy nie spodziewał się nikt, więc niedziwne jest to że kilka osób na letnich oponach było. Ratraki oba dwa też jeszcze w serwisie, więc droga powrotna nie była łatwa i tu raz po raz ktoś niechcący zjeżdżał  z drogi i czekał na pomoc, a mnie zdarzyło się bliskie spotkanie z lodem, co wyglądało później jakbym dostała z piąchy. Po tygodniu zejszło :)

Po drodze mijaliśmy pierwszych narciarzy biegowych i innych piechurów, którzy wyglądali na zaskoczonych widząc nas na rowerach. Pytali czy zimowe opony mamy :)  A nas kurcze zaskoczyło i w sumie nigdy nie jeździliśmy w takich warunkach. 




 Z Jakuszyc popedałowaliśmy do Jeleniej Góry. Zmarznęliśmy trochę, bo w sumie pół drogi z górki, bez wysiłku, to ciagnęło po łapach i nie tylko. W Jelonce tradycyjnie poszliśmy do BRODWAY'u na żarełko,  a potem na pociąg i ziuuuuuuu do domku.
      To się nazywa przygoda, jak w nie do końca dobrych okolicznościach przyrody i czasem głupich pomysłach wszyscy wychodzą cało i zdrowo, bo była grupa studentów  /na rajdzie/, która w ten sam łikend, w tych samych górach i nawet w tych samych miejscach nie może powiedzieć tego samego i głośno było o nich w Polsce całej jak długa i szeroka, o tu prosz... i  tu.

Dziś za oknem typowa jesień. Szaro, buro i ponuro i siąpi lub pada po prostu / po krzywu też pada /. Cały dzień wygląda jak wieczór. Dobrego wieczoru :) pozdrawiam - auri


1 komentarz:

  1. Ten pierwszy śnieg to taki przedsmak, zima chciała postraszyc i pośpieszyć drogowców.

    OdpowiedzUsuń