sobota, 11 maja 2013

Razem Raźniej - na południe... :)

Oj, zaległości odrobić trzeba, a że ostatnio wiele się działo, to trzy wpisy mnie czekają. Pierwszy właśnie się pisze :)


 Otóż we w związku z tym, że prywatnie mi się mocno pozmieniało i musiałam szukać towarzystwa na rower, bo jednak nie zawsze i nie wszędzie chce się jechać samemu, to przewertowałam pliki w głowie i przypomniałam sobie, że jest jakaś grupa osób, którą kiedyś spotkaliśmy z Radkiem w pociągu jadąc mniej więcej w ten sam rejon i z którą to ekipą spotkaliśmy się jeszcze raz na szlaku, na którejś z krzyżówek leśnych :)
 Zamieniliśmy parę słów i pojechaliśmy każdy w swoją stronę, ale jak widać znów nam się skrzyżowały drogi i odnalazłam ich po zasłyszanej onegdaj nazwie RAZEM BEZPIECZNIE.


Sezon się właśnie zaczynał, choć zielono jeszcze nie było i cała zieloność tylko czekała na odrobinę słońca więcej, by strzelić pąkiem :)
Z pewną dozą nieśmiałości zapisałam się wstępnie na wyjazd niedaleki, aby zobaczyć jak to się jedzie w grupie, bo zawsze tylko w duecie i czy jakoś się wkręcę w tę jazdę. Bałam się, że przyjedzie masa luda pod Szopena i ruszymy z wielką zgrają tempem spacerowym. Pogoda jednak była taka, że niektórych odstraszyła i było nas chyba 16 osób, co wielu ucieszyło :)


Spotkaliśmy się w parku południowym pod pomnikiem Szopena. Nie wiedziałam kogo się spodziewać, bo przecież nikogo nie znałam, ale okazało się, że dwie osóbki, to te znajome z pociągu :) i to oni właśnie prowadzą Stowarzyszenie Razem Bezpiecznie  . Prócz tradycyjnych rowerów były też tandemy, które wykorzystywane są między innymi do tego, aby osoby, które nie są w stanie jechać same, bo są np. niewidome, mogły mieć frajdę z tego, że jednak jadą na wycieczkę rowerową zdając się na czyjeś oczy i kierownictwo, ze swojej strony wspomagając pedałowaniem "pierwszego tandemowego".


Ruszyliśmy bocznymi drogami, przez Krzyki i Partynice, kierując się na południe od Wrocławia. W planie było zwiedzenie wieży mieszkalnej w Biestrzykowie, która owszem prezentowała się ładnie, ale po wjechaniu na posesję, po kilku minutach wyszła pani mocno zdziwiona naszą obecnością /"a co państwo tu robicie?"/  i poprosiła o opuszczenie terenu, bo to prywatne podwórko. Zrobiliśmy zatem nawrót i pojechaliśmy dalej, zadowalając się krótką notatką na tablicy informacyjnej przed ogrodzeniem :)

  

  


Odbiliśmy sobie jednak małe niepowodzenie w Galowicach , gdzie ze starego, szachulcowego spichlerza, zrobiono zajazd i muzeum powozów. Zasiedliśmy tam na dłuższą chwilę racząc się kawą czy herbatą, ciachem, zupą, pierogami, czy co tam było jeszcze w menu i na co kto miał chęć. Miejsce bardzo przyjemne i serdecznie polecam. Okazało się, że TVP1 też tam była, szukając zapewne atrakcyjnych miejsc na Dolnym Śląsku i robiąc o nich film, a że zaskoczeniem dla "drogiej pani z telewizji" było to, że niewidomi jadą na rowerach, bo to jednak nie lada pomysł i nie ma to tamto; Laura została namówiona na krótkie opowiedzenie o inicjatywie RB.

Po wywiadach, kawie, siku ruszyliśmy dalej w stronę Królikowic, gdzie znajduje się ładnie odrestaurowany pałac, potem jeszcze jakieś ruinki, lasy,łąki, pola, fiołki, które pachniały niesamowicie, bo była ich cała fura i tam usiedliśmy na kolejny postój zajadając i popijając co kto miał w zanadrzu.


Nie obyło się bez awarii, bo chyba wyjazd bezawaryjny gdy grupa liczna jest mało możliwy, ale jak w tej grupie jest ktoś na miarę MacGivera i woreczkiem foliowym potrafi tymczasowo naprawić suport, to super :) Gumę też złapaliśmy i to na sam koniec wycieczki, ale wymiana lub załatanie, to już bułka z masłem. Parę minut i zrobione :)


Na metę, czyli z powrotem pod Szopena, dojechaliśmy dobrą godzinę przed czasem, więc w niewielkiej grupie skoczyliśmy na małe co nieco do restauracji obok. Warto tam chyba wziąć pizzę, bo jest duży wybór i Laura jako jedyna była zadowolona z jedzonka, bo mimo, że moje penne z kurczakiem i brokułami w sosie beszamelowym wyglądało ładnie, to było tak słone, że masakra, a makaronu dałabym tam co najmniej jeszcze raz tyle co było / a z reguły jest odwrotnie/. Naleśniki po meksykańsku chyba, też były słone, ale żeby nie było, to wszamaliśmy wszystko, popijając herbatą lub piwem, a później się rozjechaliśmy do domów.

fota melioracyjna dla melioranta :)
Zrobiliśmy 67 km. Teren płaski jak naleśnik. Atmosfera fajna i wypad udany:) Artur trasy wymyśla takie, aby jeździć "bokami" a nie głównymi drogami i chwała mu za to. A razem bezpieczniej, to fakt :) i milej, radośniej. Dziękuję :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz