Otóż we w związku z tym, że prywatnie mi się mocno pozmieniało i musiałam szukać towarzystwa na rower, bo jednak nie zawsze i nie wszędzie chce się jechać samemu, to przewertowałam pliki w głowie i przypomniałam sobie, że jest jakaś grupa osób, którą kiedyś spotkaliśmy z Radkiem w pociągu jadąc mniej więcej w ten sam rejon i z którą to ekipą spotkaliśmy się jeszcze raz na szlaku, na którejś z krzyżówek leśnych :)
Zamieniliśmy parę słów i pojechaliśmy każdy w swoją stronę, ale jak widać znów nam się skrzyżowały drogi i odnalazłam ich po zasłyszanej onegdaj nazwie RAZEM BEZPIECZNIE.
Sezon się właśnie zaczynał, choć zielono jeszcze nie było i cała zieloność tylko czekała na odrobinę słońca więcej, by strzelić pąkiem :)
Z pewną dozą nieśmiałości zapisałam się wstępnie na wyjazd niedaleki, aby zobaczyć jak to się jedzie w grupie, bo zawsze tylko w duecie i czy jakoś się wkręcę w tę jazdę. Bałam się, że przyjedzie masa luda pod Szopena i ruszymy z wielką zgrają tempem spacerowym. Pogoda jednak była taka, że niektórych odstraszyła i było nas chyba 16 osób, co wielu ucieszyło :)
Spotkaliśmy się w parku południowym pod pomnikiem Szopena. Nie wiedziałam kogo się spodziewać, bo przecież nikogo nie znałam, ale okazało się, że dwie osóbki, to te znajome z pociągu :) i to oni właśnie prowadzą Stowarzyszenie Razem Bezpiecznie
Ruszyliśmy bocznymi drogami, przez Krzyki i Partynice, kierując się na południe od Wrocławia. W planie było zwiedzenie wieży mieszkalnej w Biestrzykowie, która owszem prezentowała się ładnie, ale po wjechaniu na posesję, po kilku minutach wyszła pani mocno zdziwiona naszą obecnością /"a co państwo tu robicie?"/ i poprosiła o opuszczenie terenu, bo to prywatne podwórko. Zrobiliśmy zatem nawrót i pojechaliśmy dalej, zadowalając się krótką notatką na tablicy informacyjnej przed ogrodzeniem :)
Odbiliśmy sobie jednak małe niepowodzenie w Galowicach , gdzie ze starego, szachulcowego spichlerza, zrobiono zajazd i muzeum powozów. Zasiedliśmy tam na dłuższą chwilę racząc się kawą czy herbatą, ciachem, zupą, pierogami, czy co tam było jeszcze w menu i na co kto miał chęć. Miejsce bardzo przyjemne i serdecznie polecam. Okazało się, że TVP1 też tam była, szukając zapewne atrakcyjnych miejsc na Dolnym Śląsku i robiąc o nich film, a że zaskoczeniem dla "drogiej pani z telewizji" było to, że niewidomi jadą na rowerach, bo to jednak nie lada pomysł i nie ma to tamto; Laura została namówiona na krótkie opowiedzenie o inicjatywie RB.
Po wywiadach, kawie, siku ruszyliśmy dalej w stronę Królikowic, gdzie znajduje się ładnie odrestaurowany pałac, potem jeszcze jakieś ruinki, lasy,łąki, pola, fiołki, które pachniały niesamowicie, bo była ich cała fura i tam usiedliśmy na kolejny postój zajadając i popijając co kto miał w zanadrzu.
Nie obyło się bez awarii, bo chyba wyjazd bezawaryjny gdy grupa liczna jest mało możliwy, ale jak w tej grupie jest ktoś na miarę MacGivera i woreczkiem foliowym potrafi tymczasowo naprawić suport, to super :) Gumę też złapaliśmy i to na sam koniec wycieczki, ale wymiana lub załatanie, to już bułka z masłem. Parę minut i zrobione :)
Na metę, czyli z powrotem pod Szopena, dojechaliśmy dobrą godzinę przed czasem, więc w niewielkiej grupie skoczyliśmy na małe co nieco do restauracji obok. Warto tam chyba wziąć pizzę, bo jest duży wybór i Laura jako jedyna była zadowolona z jedzonka, bo mimo, że moje penne z kurczakiem i brokułami w sosie beszamelowym wyglądało ładnie, to było tak słone, że masakra, a makaronu dałabym tam co najmniej jeszcze raz tyle co było / a z reguły jest odwrotnie/. Naleśniki po meksykańsku chyba, też były słone, ale żeby nie było, to wszamaliśmy wszystko, popijając herbatą lub piwem, a później się rozjechaliśmy do domów.
fota melioracyjna dla melioranta :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz