środa, 22 stycznia 2014

Kocie Góry i szalone bobry :) z serii "jedziem do tyłu"


Plan początkowy był zupełnie inny, bo mieliśmy jechać we czwórkę w Karkonosze na pieszynkę, allle jakoś takoś nie wyszło;/ Czasem bywa tak, że się ludzie nie dogadają konkretnie i warto wtedy zrobić plan "B".

Wymyśliliśmy z Koniem, że pojedziemy pociągiem do Żmigrodu, a stamtąd szlakami, drogami, lasami dojedziemy sobie do Wrocławia :)

Jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy z mniejszymi i większymi niespodziankami.


Rano było ślisko i trzeba było jechać dość ostrożnie, bo szosa niby czarna, ale z lodową powłoką, że można było wywinąć orła z kołami do góry.

W Żmigrodzie zahaczyliśmy o park z "pałacem", bo to obowiązkowy punkt programu, a potem czerwonym szlakiem pieszym, a później rowerowym pojechaliśmy w porannym słońcu z odgłosami dzikich gęsi (które jakby dziwnie późno leciały do cieplejszych krain) i trochę uśpionej przyrodzie. Tylko nam chrupał lód w zamarzniętych kałużach. Zaznaczę, że był  21 grudnia.


Na podmokłych terenach; a prócz stawów jest tam trochę mokradeł, widzieliśmy obgryzione przez bobry drzewa. Niektóre trzymały się ledwo-ledwo, a niektóre zostały powalone przez szalone bobry z wieelkiiiiimi zębami.

Pojechaliśmy na Trzebnicę, gdzie oczywiście warto wpaść do pizzerii ON THE WAY  na dobre czeskie, czarne piwo. Jest i jasne :). A jedzonko też mają dobre. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, to bylo zamknięte i pocałowaliśmy klamkę. Miało byc czynne od 12.00, ale gdy wybiło południe, drzwi nadal były zamknięte, a w środku ciemno.


Traf chciał, że zajechaliśmy od tyłu knajpy. Stał samochód pizzeriowy. Jarek sprawdził czy maska samochodu ciepła czy zimna, bo wtedy wiadomo, że albo auto-pizza stoi dłużej, albo dopiero co przyjechało i może ktoś już wlazł do środka i otworzy lokal za chwilkę. Maska była zimna ;/ Zrezygnowani chcieliśmy jechać dalej, ale zaczepiło nas dziewczę, stojące na podwórku. Okazało się, że tam pracuje i czeka na koleżankę z kluczami do pizzerii, więc już poczekaliśmy we trójkę, a potem poszliśmy się ogrzać do ciepłego wnętrza przy ciepłym napitku... i zimnym też :)

Przydała sie regeneracja, choć trochę rozleniwiła jak zwykle.


Potem polecieliśmy na Oborniki, ale nie najszybszą trasą, tylko szlakami rowerowymi i pieszymi, które błotniste były jak cholera i trzeba było częściowo dreptać. Wyjechaliśmy w Kuraszkowie z zaklejonymi od błota rowerami. Trochę je obczyściliśmy i ruszyliśmy dalej przez lasy obornickie, też nieźle zabłocone i rozjechane dodatkowo przez jakiś cięższy sprzęt co utrudniało jazdę, ale daliśmy radę.


Gdy wyjechaliśmy w Lubnowie, to już mieliśmy z górki, a na pewno po asfaltowych drogach. Tradycyjnie polecielismy przez Uraz, Kotowice, potem gdzieś kawałek lasku i później przez pola irygacyjne na Rędzin i jesteśmy we Wrocławiu. Dobrze, że mieliśmy oświetlenie, bo już było ciemno - jak zwykle gdy wracamy. Te dni takie krótkie, a czas szybko leci.

Kilometrowo mnie wyszło koło setki, a Koniowi ze 20 trzeba doliczyć.

A tu Mumio na dobry nastrój (o Aurelii od 6.48, a krowa łakomczucha też fajna )
zawsze się z tego śmieję :D  Pozdrawiam serdecznie - auri


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz