czwartek, 3 kwietnia 2014

Składak :)


Ten wyjazd był bardzo pod znakiem zapytania. Odbyła sie 15 marca. Cały tydzień była piękna pogoda, a w łykend (jak to często bywa) miało się załamać. I tak też było.
 Jak się obudziłam, to lało. Miałam wątpliwości czy w ogóle wstawać. Za chwilę dostałam esa z pytaniem: "I co myslisz?". Cóż mam myśleć - myślę sobie; rower fajny jest, ale jazda w deszczu do przyjemnych nie należy, a jeszcze plan był taki, że po raz pierwszy miała być "składanka", czyli coś na zachętę dla tych, którzy dopiero zaczynają rowerowanie i chcą popedałować tylko troszkę. Kolejny etap jest dla tych bardziej rozjeżdżonych, a kolejne kilometry dla zaprawionych w bojach rowerzystów, dla których setka nie robi problemu, a frajda jest jeszcze większa.
No i jak tu spodziewać się nowych ludków, gdy za oknem wiatr dmucha ze heeej i do tego pada deszcz.


Po krótkiej rozmowie z Bezpiecznymi, zerknięciu na pogodę (według planu miało przestac padac o 9, a o tej właśnie godzinie była zbiórka) zdecydowaliśmy, że jedziemy. Co będzie, to będzie.

Jak wyruszyłam z domu, to jeszcze kropiło delikatnie, ale wiało o stokroć bardziej i w połowie drogi miałam ochotę zawrócić. Pomyślałam jednak, że wpadnę się chociaż przywitać i wrócę do dom.

Po drodze przestało padać i jakież było moje zdziwienie gdy na miejscu oprócz bezpiecznych były dwa NOWE ludki, a ostatecznie zebrała sie grupa 10 osób. Pięknie. Mimo, że kazdy zastanawiał sie jak to będzie się układało w ciągu dnia.


No to ruszyliśmy :) Szkoda czasu. Trasa została zmodyfikowana "na wejściu". Pierwszy, miejski etap leciał przez Muchobór, Park Tysiąclecia i Leśnicę, gdzie pod pałacem zrobiliśmy sobie przerwę na szamanko, by później uroczą ścieżynką przy Bystrzycy pojechać w stronę Praczy Odrzańskich, a potem Kozanowa, by pierwszą część zakończyć w Parku Zachodnim. Tam zrobiliśmy kolejną, małą przerwę, pomachaliśmy Nowej Magdzie na pożegnanie, (bo ona tam kończyła swoja wycieczkę), a sami ruszyliśmy dalej na Rędzin i piękny las nad Odrą i Widawą.


 Później czekał nas chyba najtrudniejszy etap, bo tak wiało...ale to tak wiało... że kładło nas na drogę i spychało z niej, i trzeba było włożyc wiele siły w to, aby w ogóle jechać. Z prędkościa niewielką, ale jakąś :)
także od Paniowic do Urazu daliśmy z siebie wszystko.


W Lubnowie trafiło nas gradem, ale zdążylismy w porę schronić się na przystanku i po około 15-20 minutach było po wszystkiemu. Chmura przeszła, kulki lodowe zrzuciła i popłynęła dalej, a my korzystając z okazji, podjedliśmy nieco, by mokrym asfaltem popedałować dalej. Nie minęło wiele czasu jak wylądowalismy nad jeziorem (chyba między Golędzinowem a Wilczynem). Tam zrobiliśmy sobie ucztę, wyżerając wszystkie dobroci jakie mieliśmy ze sobą. Dobrze nam to zrobiło :)


Mieliśmy jeszcze przed sobą kawałek. Trochę podjazdów w lesie pod Wilczynem, no i droga do Wrocka. W Strzeszowie zatrzymalismy sie na chwilę pod Kościołem i drewniana dzwonnicą, a później przy wschodzącym księżycu, ładną dróżką dojechaliśmy do Psar. Tam niestety jechalismy juz przy głównej drodze, na której prezes złapał dwie gumy, w odległosci około 30 metrów. Pechozol totalny, ale zmiana i łatanie było zgrabne i szybkie, więc wszyscy spotkaliśmy się przy Milenijnym w Parku Zachodnim, by zakończyć wycieczkę :)


Pogoda nas nie rozpieszczała ze wzgledu na wiatr, ale reszta była w dechę. Słonko nam świeciło, a wieczorem i wiatr ustał. Trochę pochlapani błotem, z bolacym tyłem co niektórzy wróciliśmy do domków.


p.s
Brawo dla Michała, że przejechał całą trasę, mimo, że planował tylko pierwszy etap:)
Ania, dałaś radę mimo wiatru i pierwszego wyjazdu w sezonie, a po pierwszej 50  juz było spoko luz. Jak zwykle:)


PozdRower Wiosenny - dziś była pierwsza wiosenna burza :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz