wtorek, 4 czerwca 2013

Dzika plaża pośród drzew... :)

 


Będąc jeszcze na rajdzie opavskim, dostałam esa od Radka z propozycją wyjazdu na ostatnie dni majówki. W związku z tym, że czwartego był ślub koleżanki, to została tylko niedziela piątego maja /taki mam zapłon opóźniony - zaraz miesiąc minie a ja wpis robię/ W planie wycieczki otrzymanym drogą mailową, było "opalanie na indonezyjskiej plaży, oglądanie wnętrza wulkanu, zwiedzanie Szwajcarii Lwóweckiej, wspinaczka na kolejny wulkan i powrót do Chojnowa, Legnicy albo gdzieś tam po drodze i może zabudowa łużycka, przysłupowa lub inna pikna będzie."



Plan mi się spodobał i nie były to tylko względy turystyczne :)
Spotkaliśmy się w pociągu i mimo małej pomyłki biletowej ze strony Radka /z roztargnienia czy cóś/ dojechaliśmy do Zebrzydowej i tam rozpoczęliśmy rowerowanie. Ze dwa kilometry od tej właśnie miejscowości jest przecudne miejsce; chyba po starej kopalni kaolinu. Przy błękitnym niebie jeszcze bardziej porażałoby urodą, bo niebo odbite w jeziorku i biel piasku robi wrażenie nieziemskie, ale nawet teraz, przy dosyć mokrym piachu i szarym niebie było nieźle.




Zgłodnieliśmy trochę, więc niedaleko, w Nowogrodźcu po biedronkowych zakupach zasiedliśmy w parku na śniadanku. O zabytkach i innych rzeczach można poczytać na stronie gminy TU . Całkiem ciekawe miejsce, które jak się okazuje minęliśmy zbyt szybko, bo często po fakcie doczytuję gdzie byłam, gdyż ponieważ często nie wiem gdzie leci trasa i nie wiem co to będą za atrakcje,a nie na wszystko zawsze jest czas.




co tu napisane?


Po śniadaniu ruszyliśmy w stronę Lubania, gdzie w rynku stoi piękny słup pocztowy , przy którym trochę posiedzieliśmy przyglądając się jak płynie życie w niedzielnym Lubaniu. Później w Parku Kamienna Góra pochodziliśmy po wnętrzu wulkanu, i TUTAJ dodatkowa ciekawostka:  co może być pod ziemią. Ale ciiiiii, to tajemnica :)



Ruszyliśmy potem wioseczkami w kierunku Lwówka Śląskiego i zasiedliśmy w restauracji "Pod Czarnym Krukiem". Radek zamówił pizzę i oczywiście lwóweckie piwo, a ja naleśnika ze szpinakiem i fetą i do tego kawę białą na życzenie, z którego pan kelner wywiązał się znakomicie :) Jedzonko dobre i ceny tez spoko. Mogę polecić.



Po posileniu i odpoczynku, wsiedliśmy na nasze rumaki i popedałowaliśmy w stronę linii kolejowej w Okmianach, zachwycając się jeszcze cudownie kwitnącymi drzewami czereśni. I w wielkim ścisku po majówkowych powrotach wracaliśmy do domów...
Kilka punktów programu nie zaliczyliśmy, ale może uda się innym razem. Bardzo było fajnie :)

Jeszcze dwa zaległe wpisy mnie czekają. Rzepakowe pola i rododendrony na zapleczu. Aaaaaaaaaaaa!!!!!!!! a czas ucieka tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik...



pozdRower - auri :)

p.s Trasy i profilu na razie nie dodam, bo bikemap jakis powieszony, uszkodzony i klapa;/

4 komentarze:

  1. Piękna podróż... Tak z ciekawości - ile to kilometrów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. robiąc trase na bikemapie wyszło mi chybaa 80pare.Ale to zawsze sie wiecej pokręci a czasem trase sie robi mniej wiecej. 115 kilometrów miałam na liczniku po powrocie do domu, wliczając w to okolo 5 km, które jechałam do pociagu, bo liczmnik wyzerowałam w zebrzydowej, to by wyszło jakies 120. zmęczenie dopada mnie zwykle w poniedziałek i ledwo żyje w pracy, bo zasypiam. Dopiero wtorek jest ok.

      Usuń
    2. Ojejku... Nie dałabym rady :-) Szkoda :-) Trasa piękna, nie ma co... Niesłychane to kaolinowe jezioro, piękne miejsce...

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń